Motocykl, kamera i pogoń za lajkami – gdzie się podziała radość z jazdy?

Ostatnio mam wrażenie, że każdy motocyklista marzy o zostaniu gwiazdą YouTube’a. Kamery na kasku, mikrofony, czasem nawet dron – wszystko po to, żeby nagrywać absolutnie każdą chwilę na trasie. Ale po co to tak naprawdę? Dla wspomnień? Dla lajków? A może tylko po to, żeby pokazać światu, że „ja też coś robię”?

Nie zrozumcie mnie źle, technologia jest super. Kamerki, uchwyty, sprzęt do nagrywania dźwięku – wszystko jest teraz łatwo dostępne. Można robić cuda. Ale wiecie co? Mam wrażenie, że niektórym się wydaje, że wystarczy włączyć kamerę i nagrać cokolwiek, żeby to od razu miało sens. No nie, tak to nie działa. Nagrywanie porannego pompowania koła albo relacji z zakupów w dyskoncie, gdzie „znowu nie zdążyłem na promocję”, raczej nie przyciągnie tłumów.

Ile razy przewijam te filmy w necie, gdzie obraz lata jak szalony, komentarz jest nijaki. A przecież robienie dobrego filmu to sztuka! Trzeba mieć pomysł, wiedzieć, co chce się powiedzieć, i umieć to ciekawie przekazać. No i serio, jak ktoś gada do kamery, to fajnie by było, żeby umiał to robić – nie mam na myśli od razu dykcji jak z telewizji, ale chociaż minimum, żeby chciało się tego słuchać.

Oczywiście rozumiem, że ludzie nagrywają z różnych powodów. Jedni chcą mieć pamiątkę, inni liczą na sławę w sieci, a jeszcze inni chcą podzielić się pasją. Ale mam wrażenie, że czasem to wszystko idzie w złą stronę. Zamiast cieszyć się jazdą, widokami i chwilą, człowiek zaczyna się skupiać na tym, czy kamera dobrze ustawiona, czy bateria wytrzyma, i czy na pewno telefon nagrywa. I tu pojawia się pytanie: czy to w ogóle ma jeszcze sens?

Bo wiecie, motocyklowa podróż to coś więcej niż to, co da się nagrać, na kartę mikro SD . To zapach asfaltu po deszczu, to uczucie wolności, gdy jedziesz pustą drogą o zachodzie słońca mkniesz w kierunku domu. To rzeczy, których nie da się uchwycić na filmie, choćby nie wiem, jak wypasioną kamerą się dysponowało. Czasem najlepsze wspomnienia to te, które zostają tylko w głowie.

Nagrywanie ma swoje plusy, jasne. Ale chyba warto się zastanowić, czy to, co nagrywam, ma jakąś wartość. Czy pokazuję coś ciekawego, czy tylko kolejny „szum” do internetu? A może zamiast tego warto po prostu przeżyć tę podróż na maksa, dla siebie? Bo czasem naprawdę mniej znaczy więcej – szczególnie na dwóch kołach.

Możliwość komentowania została wyłączona.