Gdzie zamontować kamerkę sportową do kasku – czyli jak nie zrobić z siebie bożonarodzeniowej choinki

Nowy kask? Jest. Sportowa kamerka? Oczywiście. Pomysł na rejestrowanie swoich epickich podróży motocyklem? Jak najbardziej! Jedni chcą zostać motocyklowymi youtuberami, inni nagrywają dla bezpieczeństwa, a jeszcze inni – bo po prostu mogą. No i super, ale co dalej?

Rozpoczyna się cała procedura montażu. Przed nami stos taśm montażowych, łączników i dziwnych plastikowych ustrojstw. A kask? Kask jak to kask – wszędzie same krzywizny. Klej dwuskładnikowy, taśma dwustronna, może jakieś śrubki? No dobra, do dzieła!

Po pierwszych eksperymentach w garażu (albo na kanapie – bo czemu nie) okazuje się, że trzeba jeszcze dopracować kąt widzenia. A żeby nie było widać połowy czoła albo zbyt dużo asfaltu. Dochodzi jeszcze temat mikrofonu i zasilania, bo przecież karta pamięci pomieści pół dnia jazdy, ale bateria ledwo dociągnie do postoju na kawę. To nic! Szybka operacja z taśmą klejącą, kabel do zapalniczki i gotowe – pełna transmisja niczym wóz reporterski na trasie!

I tu wchodzi pytanie: czy to wszystko ma sens? Bo ja, jako motocyklista, który swoje już przejechał, nie jestem fanem montowania dodatkowych „gadżetów” na kasku. I zaraz wytłumaczę dlaczego.

Pomyślcie o tym jak o gumowej kulce z dzieciństwa. Takiej, co za złotówkę można było kupić w automacie. Wsadziłeś ją do kieszeni szortów, ale wystarczyła chwila nieuwagi, trochę trawy z poranną rosą i nagle gleba! Pośladki się zderzają, a ty czujesz, jak jeden mówi do drugiego „o kurde!”. Teraz wyobraź sobie, że zamiast kulki masz na głowie kamerę na plastikowym ramieniu. Co mówi twoja szyja przy uderzeniu? Nic, bo jest za bardzo zajęta próbą ogarnięcia, dlaczego właśnie ją skręciło.

Kask jest projektowany po to, żeby chronić głowę – bez dodatkowego balastu. Ma być lekki, aerodynamiczny i bezpieczny. A ty, montując kamerkę, zmieniasz jego środek ciężkości, dokładasz kilogramy, a w razie upadku pierwsze, co przyjmie siłę uderzenia, to właśnie ten „kamień” na plastikowym wysięgniku. Kręgi szyjne z pewnością się ucieszą.

Obwieszanie się sprzętem? Jeszcze gorzej. W kieszeniach zero telefonu, zero kluczy. A dlaczego? Bo nie mam ochoty testować na własnej skórze, co się dzieje z kluczem od mieszkania, kiedy wbija się w żebra przy glebie. Jeżeli ktoś koniecznie chce dokumentować swoje podróże, lepiej zamontować kamery na motocyklu. To bezpieczniejsze i równie skuteczne.

A co do samych filmów – proszę, nie nagrywajcie jazdy i godzinnego monologu o „dupie Maryny”. To się nie sprzeda. Chcesz dobry materiał? Znajdź ekipę, zróbcie to jak profesjonaliści, zmontujcie coś, co aż chce się oglądać. A jeśli nie masz takiej możliwości – ciesz się jazdą, rób zdjęcia, przeżywaj chwile, zamiast rejestrować każdy kilometr.

Bo wiesz co? Nie wszystko trzeba nagrywać. Czasem lepiej po prostu jechać.

Możliwość komentowania została wyłączona.