
Każdy z nas, kto spędził trochę czasu w siodle motocykla, zastanawiał się nad gadżetami, które mogłyby poprawić komfort jazdy. Nie oszukujmy się – uwielbiamy nowinki techniczne, zwłaszcza jeśli mają podnieść wygodę i dodać trochę nowoczesnego sznytu naszej pełnoletniej maszynie. No i tu pojawia się ON – tempomat. Ale nie taki elektroniczny, jak w nowoczesnych motocyklach turystycznych, tylko coś znacznie prostszego.
Kumpel – wielki innowator w domowym garażu – podrzucił mi plastikową łopatkę montowaną na rolgaz. Mówi: „To jest tempomat, montujesz i masz luksus na trasie!”. Patrzę na to cudo i myślę: „Serio? To ma działać?”. Ale że do odważnych świat należy, postanowiłem przetestować.
Pierwsze wrażenia na sucho? Cóż, wygląda prosto – montujesz na manetce, ustawiasz odpowiedni kąt i teoretycznie masz stabilną prędkość bez konieczności trzymania gazu. No to czas na jazdę!
Odpalam motocykl i od razu coś mi nie pasuje – ten kawałek plastiku zaczyna mi przeszkadzać przy każdym ruchu dłonią. Dodaję gazu, a manetka nie czuje się już tak naturalnie. No dobra, pewnie kwestia przyzwyczajenia, myślę. Więc lecę zrobić kilka okrążeń wokół komina, żeby dać temu wynalazkowi szansę.
Kilometry lecą, a mój entuzjazm topnieje szybciej niż lodowiec na wiosnę. Tempomat? Może i blokuje manetkę, ale przy tym odbiera mi pełną kontrolę nad motocyklem. O żadnym komforcie nie ma mowy – zamiast cieszyć się jazdą, walczę z plastikiem, który bardziej mi przeszkadza, niż pomaga. Po kilku próbach moja cierpliwość się kończy. Najbliższy przystanek, szybki ruch ręki i gadżet ląduje tam, gdzie jego miejsce – w koszu. Nawet nie zdążyłem zrobić zdjęcia pamiątkowego.
Podsumowując – jeśli lubisz czuć pełną kontrolę nad gazem, to takie rozwiązanie raczej cię nie zachwyci. Ostatecznie, manetkę trzeba czuć, a nie blokować kawałkiem plastiku. Elektroniczne tempomaty to zupełnie inna bajka, ale ten wynalazek? Dziękuję, postoję.
Macie jakieś inne doświadczenia z tempomatami w motocyklach? Dajcie znać – chętnie poczytam, jak u was to działało!